wtorek, 21 sierpnia 2012

Neptun Zdobyty. Maraton Solidarności 2012

Można powiedzieć że plan wykonany, choć łatwo nie było.
Do Gdańska z całym sztabem treningowym (żona,syn,teściowa) przyjechaliśmy dzień wcześniej, żeby na start ruszyć wypoczętym po "przespanej" nocy. Odebrałem pakiet startowy, dokupiłem żel, nadmiaru energii nigdy za dużo i po krótkim spacerze po plaży udałem się do pokoju hotelowego.
Nazajutrz o godzinie 10-tej wystartowałem spod pomnika Pamięci Ofiar Grudnia 70` z Gdyni. Trasa prowadzić miała z Gdyni przez Sopot, Gdańsk i Westerplatte, później finisz na Starówce w Gdańsku.

Mój plan był odmiennie inny niż wcześniejsze na ten maraton. Pierwszą połowę miałem przebiec szybciej niż drugą i końcówkę. Wyszło że wystartowałem z pejsami na 3:30 i jakoś lekko mi się biegło początek. Skoro idę spokojnie i szybko to się trzymam balonów. Na zegarku średnia 4:55, puls 160, cholera trochę za szybko chyba jednak. Nadal jednak jest lekko i wpadłem w swój rytm więc nie psuje, nie zwalniam, jest dobrze. Piąty km, pierwszy wodopój, łyk izo i jedziemy dalej, trasa wydaje się jakby w większości było z górki z niewielkimi podbiegami.
 Balony zaczynają odjeżdżać, na zegarku cały czas poniżej 5:00/min, zbliża się 10 km, oglądam się do tyłu i widzę że jest kolega z naszej drużyny, który dołącza do mnie i dalej  biegniemy już razem.


Jacek jest z Gdańska i wcześniej bieg już ten maraton, mówi żeby zachować siły na Westerplatte, bo tam bardzo wieje i jest pod górkę. Ok, myślę sobie siły są, zaczynam przekonywać moją psychikę już teraz, że damy radę !  Minęliśmy Sopot, tempo utrzymujemy cały czas to samo, towarzyszy nam samochód sponsora biegu Meritum Banku, który dba o wsparcie na trasie, niestety nie podwozi ;)
Gdańsk Oliwa ok 15 km, mój biegowy partner zaczyna jakby przyspieszać, na zegarku 5:00, cholera czy ja wytrzymam takie tempo i jak długo? Na razie jakbym zaczynał bieg, ale coś mi podpowiada żeby zwolnić. Sugestia zostaje wsparta przez TRZY znaki drogowe, dozwolona prędkość na drodze 50. Dostawiam sobie zero na końcu i widzę już moją średnią prędkość 5:00/ km a pod spodem napis ZWOLNIJ.



Jacek odchodzi, ja zostaje posłuchałem samego siebie i znaków;) Może to dobrze bo jak się później okaże dogoniłem go przed Westerplatte.
20 km, punkt odżywczy, tym razem żel i woda. Na połówce czas 1:48, na razie jest dobrze, wbiegam w Długą na Starym Mieście, niesamowite wrażenie, móc przebiec i później finiszować taką ulicą, gdzie zazwyczaj jest mnóstwo turystów. Trasa okazuje się świetnie zabezpieczona, zero problemów, doping kibiców i końcu widzę mój sztab treningowy oraz słyszę : " Radek, biegniesz za szybko, przed balonami na 3:45 ( nie wiedzieli że połowę biegłem prawie razem z 3:30)" Szybka fotka i zdążyłem odpowiedzieć że jest OK, dam radę.
Kończy się kostka brukowa, wybiegam na Podwale Przedmiejskie, a stąd droga prowadzi już tylko na to cholerne Westerplatte (swoją drogą Niemcy wiedzieli od czego zacząć II Wojnę - od najgorszego;) Zaczyna padać deszczyk, kapuśniaczek, ale uciążliwy, muszę zdjąć okulary w których nic nie widzę. Zaczyna mnie drażnić też muzyka z którą biegnę od początku, ileż to już razy "płyta" zaczyna się od początku. Znów dojeżdża do mnie wóz transmisyjny Meritum Banku, żartujemy i za mostem wyłania się dłuuuuuga prosta i nic wokół, żadnych drzew, tylko jakiś most w oddali.
Krótki podbieg i biorę się za bary z tą "route 66". Cholera wieje i pada tak że czuję że połowę energii tracę na pokonanie wiatru i deszczu. Zza pleców pojawia się gościu mojej postury (ponad 190 cm), aż żal byłoby nie skorzystać z takiej okazji. Siadam mu na buta i jedziemy do przodu mijając kilka osób po drodzę. Może znak 50 km miał rację, przyszły siły na szybszy bieg. Pojawia się też Jacek, jego orange czapeczka jest około 500 metrów przede mną.
Za chwilę biegniemy razem, myślę że w dwójkę to będzie łatwiej, okazuje się że się mylę.
Zbliża się 30 km i wciągam kolejny żel, ale tym razem nie czuje doładowania, wręcz odwrotnie jakby zapaliła się już ostatnia kreska w baterii. Myślę tylko żeby wkońcu cholera dobiec do tego Westerplatte i zawrócić bo duża część czołówki już biegnie w przeciwnym kierunku. Gdzie to Westerplatte jest do diabła, jeszcze jeden zakręt i jeszcze jeden i wkońcu, Nawrót i wracamy we dwójkę, juz do domu, już do mety. Zaczyna mi siadać psychika, nogi chyba wysiadły, widzę jak średnie tempo spada i z 5:00 robi się już z każdym krokiem coraz mniej, jest 5:10. Czas na Westerplatte 2:50:45.
Pozostaje tylko wrócić na Starówkę i już koniec. Na 35 km łyk izo i widzę że kolega mi znowu odchodzi, pozostaję przy swoim dreptaniu, teraz zostaje mi walczyć już do mety nie nogami, ale głową. Muzyka mnie wyraźnie drażni, zrzucam słuchawki.
40 km,  powoli kończy się długa prosta i przygoda z Westerplatte, które mnie rozłożyło.
Na 400 metrów przed metą dopingują mnie moi bliscy, biorę ostatni łyk wody od "wozu transmisyjnego"
i wiem już wtedy, że udało się widzę metę, już nie przyspieszam, nie dam rady. JESTEM.
Czas 3:54:58, nowa życiówka, złamane 4h, ba nawet można powiedzieć, że 3:55 hi, hi.


Później już medal na szyi , wystrzał szampanów i feta na cześć ukończenia maratonu przez wszystkie sztafety i maratończyków. Podsumowując, zapamiętam ten bieg jako wymagający, bo trasa po połówce okazała się niełatwa, za to finisz ul.Długą wynagrodził wszystko. Cel charytatywny został spełniony.






2 komentarze:

  1. Gratuluję
    ja miałem czas 3:54:57
    byliśmy blisko siebie na starówce
    Artur

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje również dla Ciebie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń