poniedziałek, 8 kwietnia 2013

40 Maraton Dębno

Dębno śmiało można nazwać Królową Maratonów Polskich. W końcu 40 letnia tradycja zobowiązuje. Organizatorzy i mieszkańcy spisali się na medal, górna półka, trudno się do czegoś doczepić. Ale do rzeczy. Poranek obudził mnie pięknym słońcem, niebo było bezchmurne, zapowiadał się pogodny dzień. Po wcześniej zaplanowanym śniadaniu, zacząłem uzbrajać się do boju. Obowiązkowo oklejone okolice breastu,
pasek, zegarek, opaski itp. O 10:00 byliśmy na miejscu, chwilę potem w ustalonym miejscu zaparkowaliśmy samochód. Miasto opanowali biegający, którzy byli dosłownie na każdym rogu, ulicy. Do startu uzupełnione carbo loadery, izo i inne świństwa. Adrenalina wyzwoliła cztero-krotne odwiedzenie pisuaru i powędrowaliśmy na start. Po raz piąty przed startem trzeba było odwiedzić krzaczki ;)


Wystrzał i poszli. Ruszyliśmy razem z Radkiem, ale mój młodszy kolega z drużyny miał inny plan na ten maraton, więc po chwili życzyliśmy sobie powodzenia i każdy poszedł swoim tempem. Początkowy ścisk szybko zaczynał się rozbijać więc było miejsce żeby przyspieszyć i dostroić do swojego czasu. Pierwsze dwie pętle po 4,2 km biegły przez całe miasteczko. Można powiedzieć że Ci wszyscy kochani kibice starali się przekazać nam pozytywną energię na to co miało być później. Dyszka minęła niewiem kiedy. Wypłynęliśmy na głębokie wody i zaczął się rejs do dwóch wiosek obok Dębna. Wszystko szło zgodnie z planem, średni czas 5:25 utrzymywałem . W wiosce Dargomyśl widzę że gościu który wygląda na strażaka włączył syrenę i zmienia natężenie brzmienia. No to krzyczę mu żeby dawał najgłośniej, zwiększył głośność i niestety ale syrena chyba padła. Więcej tego sygnału już nie słyszałem ;) Dalej długa prosta przez las i dobiegamy do drugiej wioski Cychry. Dalej wybiegamy na asfalt i dłuuuuuga prosta powrotna do Dębna. Strasznie nudna i wieje w naszą stronę ;( Jestem spowrotem w Dębnie, znowu rundka po mieście i druga duża pętla do wiosek. Jest dobrze, jest siła utrzymuje swój czas. Jest 26 km. Widzę grupę "jaskiniowców" wydzierających się i skakających, dopingujących na swój sposób. Rozbawili mnie, bo słowo oryginalni pasuje tu jak ulał;)

No i zdarzył się 33 kilometr. I jakby piorunem w marchewkę. Odcieło zasilanie tradycyjnie, No to co , to żel żeby uzdrowić. Nic nie działa, banan, pomarańcz, czekolada. Nic z tego. Zaczyna się przekonywanie mojego orzeszka że dam radę, że wszystko jest ok i na spokojnie dobiegniemy te 9 kilometrów. Jest nie do złamania, krótko i rzeczowo stara mi się powiedzieć że stary to wszystko co możesz zrobić na dzisiaj i że tak już przegiołeś i stajemy, rozumiesz! Użyłem słów niecenzuralnych i przekonałem go że niech mnie nie wkurw....Biegniemy dalej. Zrozumiał. Tempo spadło jednak do 5:49 co niestety przełożyło się na wynik. Na 42 km widzę mojego synka i razem kończymy te 4 godziny maratońskiego potu.


Jestem szczęśliwy że skończyłem przedostatni rąbek do mojej Korony Maratonów Polskich.
- pasta party z gwarantowaną dokładką,
- posiłek regeneracyjny i po regeneracyjny nie widziany nigdzie indziej,
- kibice, atmosfera i zamówiona pogoda,
- koszulka, proporczyk,
- super masażyści,
- doskonała organizacja,
- trasa która pozwala na kilkakrotne zobaczenie znajomych,
- medal

Jak to ktoś mądrze napisał. Inne maratony to takie trochę fabryki mielące biegające tłumy. Dębno to RĘKODZIEŁO. Zostaje Warszawa. I tam Was wszystkich zadziwię ;)

sobota, 6 kwietnia 2013

Noc przed Dębnem

Czas pierwszego ważnego wydarzenia w tym roku już za chwilę. Dębno już gotowe, dzisiaj trasa biegu zlustrowana, całe to miasteczko jakby żyło tym sportowym świętem. W tym roku ze względu na największą ilość startujących , około 2000 osób, trasa została zmieniona na cztery pętle. Pakiet startowy odebrany, koszulka bawełniana, nie techniczna ale ładna. Nie pada deszcz , ani śnieg , temperatura około 8 stopni i umiarkowany wiatr. Teoretycznie jest OK. Pozostaje tylko trzymać się założonego tempa i powalczyć. Może być niewielki problem z pozostałościami po ostatniej grypie, jest jeszcze lekki kaszel. Mam nadzieję że uda mi się to pokonać. Tym razem rezygnuję z wszystkich dodatkowych obciążeń, zero pasów z bidonami itp. Wypróbowałem to w Poznaniu i sprawdziło się. Tylko niezbędne żele i to wszystko. No to czas na odpowiednio długi sen i jutro o 11:00 start. Trzymajcie kciuki, złamanie 4 godzin znowu jest z zasięgu ręki. Adrenalina rośnie. Do zobaczenia na mecie ;)