wtorek, 18 września 2012

30 Hasco Lek Maraton

Jak ważne są ostatnie dni przed maratonem miałem okazję przetestować we Wrocławiu.
Tak się złożyło, że natłok spraw i obowiązków w ostatnich dniach przed maratonem nie pozwolił na odpowiedni odpoczynek i tzw. świeżość na starcie co przełożyło się niestety na wynik.
Ale do rzeczy.
Do Wrocławia dojechałem w sobotę. Po zakwaterowaniu się udałem się na stadion olimpijski żeby odebrać pakiet startowy i odżyły wspomnienia tego magicznego miejsca od którego wszystko się zaczęło. Tak to już minął rok prawdziwego biegania i zakochania się w tym sporcie.
Biuro zawodów sprawnie zorganizowane, 5 minut i po sprawie. Miałem wszystko co pozwoliłoby mi już stanąć na starcie. Później jeszcze zapisy na bieg rodzinny dla reszty ekipy i można było "nawijać" makaron na pasta party.
 Wieczorem tradycyjnie spacer po pięknej wrocławskiej starówce gdzie można było spotkać np. zwycięzcę X Factora w Polsce Gienka Loskę oraz znaleźć kilka krasnali.


Później powrót do hotelu żeby o 21 być już w łóżku.
Niestety nawet melatonina na sen nie pomogła, bo w pokoju obok kilka dziewczyn imprezowało do 4 rano.
Chciał nie chciał rano o 8:30 zameldowaliśmy się na starcie całą trójką, bo tym razem moja ekipa też wystartowała. W trochę krótszym dystansie ale smaczek poczuli. Bieg dedykowany był naszemu 6 letniemu Oskarkowi, który walczy o zdrowie po operacji wycięcia guza mózgu.


Wybiła 9 i zaczęło się. Najpierw powoli jak żółw ociężale, ruszyła maszyna ....Większość treningów biegam popołudniami lub wieczorem więc dziewiąta - cóż to za czas, odrzekł mój organizm, ale nie miał wyjścia, miał być rekord i życiówka. Pogoda do biegania bardzo dobra i miejsce wyjątkowe, więc do boju.
Trasa we Wrocławiu była zmieniona i można było zobaczyć Most Milenijny, Stadion Miejski, Cmentarz  Żydowski, Bunkier, Starówkę i muszę powiedzieć że była super, bardzo mi się podobała.
Wszystko szło według planu, czyli tym razem miałem zacząć powoli i utrzymać tempo ustalone do końca.
Według planu szło, ale tylko do trzydziestego km, później zacząłem słabnąć i żaden żel nie był w stanie tego zmienić. Każdy następny km to już była walka, wiedziałem że nie uda się zrobić dobrego czasu, nie wiedziałem czy uda mi się wogóle ukończyć ten bieg bo odcięło mi zasilanie totalnie. Wszystkie znane mi metody oszukania mojej psychiki spaliły na panewce. Końcowe kilometry dłużyły się strasznie. Miałem tylko wizję Korony Maratonów, która miała zdobyć drugi ząbek i co będzie jak zawalę ten bieg. Musiałem go ukończyć, było najciężej ze wszystkich maratonów i sądzę że w dużej części to zasługa braku odpowiedniego odpoczynku przed maratonem i na to bym zwalił winę ( na kogoś lub coś muszę, żeby nie było na mnie;))  Czasami trudno pogodzić życie z bieganiem i tak było tym razem. To nie był mój dzień.
Ostatecznie wybiegałem 4:14:21 ale na mecie byłem maksymalnie zmęczony.


Podsumowując maraton we Wrocławiu będzie dla mnie najlepiej zorganizowanym maratonem w Polsce i miejscem do którego jeszcze wrócę. Po co ?
Żeby policzyć się i wyrównać rachunki z trasą i czasem . Tutaj będzie jeszcze mój dzień.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz