wtorek, 20 sierpnia 2013

XIX Maraton Solidarności

 Gdynia, Sopot, Gdańsk i Westerplatte oraz około 800 śmiałków do zaliczenia, pobicia rekordów, biegu dla celów charytatywnych, fun-u, atmosfery,dystansu 42,195 km-15 sierpnia 2013 roku. W tym roku Maraton Solidarności okazał się łaskawszy dla mnie i Westerplatte nie pokonało mnie, tak jak rok temu. Może to zasługa wolniejszego tempa biegu, może wsparcia, bo biegliśmy w czwórkę.

Przyjechaliśmy do Gdańska 2 dni wcześniej i zaskoczyła nas pogoda, bo nie było już tak upalnie jak w ostatnie dni lipca, ba, nawet 2 dni padało. Właściwie to się cieszyłem bo zestawienie słońce-maraton zupełnie mi nie pasuje. Okazało się jednak że w dniu startu słoneczko było za chmurami, ale nie padało. 
W przeddzień maratonu zaczęło się od spotkania z Radkiem Dudyczem i wykładem na temat "Jak zostać maratończykiem". Jak to napisał Radek najpierw wiedza później praktyka;) Później pasta party i lulu, żeby jutro być w pełni sił. 
Zbiórka na starcie po 9-tej i o 10-tej poszli... Najpierw powoli bo ciasno i dostroić się trzeba. Później ustalone tempo biegu zostało w tyle i biegliśmy z rosnącym naddatkiem kilku minut. Biegnie się wspaniale. Okrzyki zagrzewające nas do biegu, w pełni sił, spokojnie, z uśmiechem na twarzy. Tu nam machają, tu nas kręcą, tu robią zdjęcia-normalnie gwiazdy jakieś ;) Cały czas dopisywał nam dobry humor podsycany coraz to nowymi dowcipami. Po 10 km pierwsze pałeczki dla sztafet zostały przekazane, bo wszyscy zaczynaliśmy pierwsze zmiany sztafet. Nawet nie wiemy kiedy to zleciało, a to już Gdańsk. Kiedy mineliśmy Sopot? O przebiegnięciu przez Stare Miasto nie będę się rozpisywał, bo każdy kto kiedyś przebiegał przez Starówkę w jakimkolwiek mieście, wie co się wtedy czuje:) I tak wszystko pięknie, aż do wybiegnięcia na prostą do W.i do 30-stego km, kiedy to informujemy się nawzajem że to teraz zaczyna się maraton. Ale u mnie wszystko jest ok, JEST SIŁA, usłyszałem po drodze że "prawdziwy ninja nie może być miętki" Cały czas mam na uwadze zeszłoroczne Westerplatte i choć mógłbym przyspieszyć to jednak trzymam siły. 


Po woli widać nakrętkę spod osławionego W. i zaczyna się już walka. Kryzys dopada Marka, powoli dobry humor zaczyna schodzić na drugi plan a coraz bardziej widać zaciśnięte zęby. Tempo trochę spadło, ale mamy nadrobione kilka minut. Kadencja utrzymuje się. Tak powoli, ale WRACAMY na Długi Targ i metę. 3 km przed metą problem z psychiką i kolanami ma Maciek. Ale "together better", więc czekamy, dopingujemy, żeby razem dobiec. 
Cały czas wyprzedzamy biegaczy którym już brakuje sił albo przesadzili z ich wykorzystaniem na początku i nie starczyło na koniec. Na niecały kilometr przed metą widzę mojego malucha, który resztkami sił kończy z nami maraton. Po biegu mówi mi że "tata ,tempo było za duże, ale dałem radę" Wbiegamy wszyscy razem trzymając się za ręce.


Pierwszy taki maraton, przebiegnięty w tempie relaksacyjnym, pierwszy raz widzę to od innej strony. Pierwszy raz nie mam żadnej "ściany". Polecam wszystkim przebiec choć raz, nie na czas, tylko żeby przebiec. Czas jak na dwa debiuty kolegów Marka i Maćka uważam za spełniony. Plan wykonany. 
Bezcenny widok łez dziewczynki, która otrzymała wózek inwalidzki w wyniku akcji charytatywnej przeprowadzonej przez drużynę. Dla takich chwil warto biegać !
Śmiało mogę przyznać że to były 4 godziny przyjemności biegania i to wszystko w takim szacownym gronie biegaczy w jednych, takich samych koszulkach, ale cóż tu dużo mówić i pisać, wkońcu to NASZ MARATON.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz